czwartek, 21 lutego 2013

Najciemniej jest zawsze przed świtem


Wstajesz i upadasz. Ściągasz za sobą prześcieradło. Runiesz na ziemię - wiesz, kiedy tak wisisz w powietrzu, bez podpory, bez dłoni, którą można ścisnąć, wbijając paznokcie w miękką skórę. Bez silnych ramion, które czekają tylko na moment, w którym będziesz lecieć, aby móc cię złapać i objąć.
Tak jakbyś stał na szczycie budynku i wiedział, że za chwilę uwolnisz się od wszystkich swoich demonów. Głosy w głowie, obrazy, całe cierpnie świata - prześladują cię, nie dają ci żyć, oddychać, wypełniają cię bólem i tą cholerną pustką, prześladującą każdy twój krok. Jeśli skoczysz, przez ułamek sekundy poczujesz się wolny. Nieograniczony. Wieczny. Ale ten moment przeminie niezauważalnie, pozostawiając po sobie jedynie poczucie niewyobrażalnej straty i nieodwracalności.
Leżysz na ziemi we własnych łzach i krwi, wymieszanych ze sobą, zlewających się w jedno. Upadek z łóżka był bolesny; rozbudził zmysły, stępił świadomość. I leżąc tak, już wiesz, że musisz się podnieść. Że podłoga nie jest ukojeniem, że trzeba podnieść głowę i popatrzyć w niebo.
Świeci słońce. Oddycha. Twój organizm pracuje, serce pompuje krew, włosy na rękach jeżą się przy delikatnym podmuchu wiosennego wiatru. Jesteś, żyjesz, masz prawo do bycia tym, kim chcesz być. Nie bój się.

Dopóki oddychasz, masz szansę zmienić świat na lepsze.








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz