środa, 20 listopada 2013

Rozgrzeszenie



- Nigdy nie chciałam zostać sama, bez ciebie. I czułam, że ty jesteś gdzieś tam, związany ze mną niewidzialnym postumentem naszych wspólnych przeżyć. I że wiesz, że ja czekam i cię szukam, zupełnie nienatchniona do prowadzenia samodzielnego żywota. - Mówiła powoli, ściskając papierosa pomiędzy palcem wskazującym a środkowym. Powoli, leniwie ulatniał się z niego dym, mknął w górę, aby zawisnąć pod sufitem i rozpłynąć się w mroku ponurego, zimnego pokoju. Jej oddech zostawiał białe koła na szybie. Mówiła do niej, do tej szyby, jak gdyby ta mogła odpowiedzieć.
Oparł głowę bezwiednie na splecionych dłoniach. Chciał skulić się w sobie, zniknąć, rozpłynąć w chmurze pary i dymu papierosowego, który wypełniał pomieszczenie. Nienawidził tego miejsca, tego domu, całego tego miasta i wszystkich wspomnień, które się z nim wiązały. Te wspomniena nakazały mu opuścić miejsce, w którym się urodził i wychował, uciec jak najdalej, bez chwili wahania, bez chwili choćby krótkiego namysłu... zostawić za sobą wszystko, co posiadał, a także wszystko, w czego posiadaniu był on sam.
Jej oddech drgał na szybie. Osadzająca się w ten sposób para pojawiała się i zanikała miarowo, jednostajnie - lecz wiedział, że płacze. Płakała ze złości i bezsilności. Jego pojawienie się musiało zrodzić w niej frustrację, której nie potrafił sobie teraz wybaczyć, choć przecież z pełną premedytacją przejechał całe miasto, aby zaparkować w mroku nocy na podjeździe obok niewyremontowanego z zewnątrz bliźniaka i zapukać do drzwi. Już wtedy usłyszał tupot jej bosych stóp, gdy przemierzała puste pomieszczenia, aby sprawdzić, kto nawiedza ją o tak późnej porze. Gdy ujrzał jej twarz, nie wyrażała ona żadnych uczuć. Do tej pory nie mógł ich dostrzec - widziała je jedynie martwa w swym milczeniu szyba.
- Musiałaś mnie przecież zrozumieć - powiedział wreszcie, starannie ważąc słowa. Za wszelkę cenę postanowił nie pozwolić swym emocjom wziąć górę, a jednocześnie powstrzymywał się ze wszystkich sił, aby nie wstać i nie wykonać jakiegoś ruchu - wyjść i zostawić ją samą albo podejść i wziąć ją w objęcia. Wiedział, że na wykonanie tego drugiego nie ma i najprawdopodobniej już nigdy nie będzie miał przyzwolenia. Siedział więc chwilę w milczeniu, aby poukładać myśli, po czym kontynuował: - To miejsce nie należy do mnie... Ja nie należę tutaj - sprostował.
Stała prosto jak wcześniej, wpatrzona w ciemny krajobraz za oknem. Papieros żarzył się w jej dłoni, lecz nie dotykał już zmarzniętych warg. Włosy miała upięte w długiego, grubego warkocza, który wisiał bez ruchu zarzucony na plecy.
Wziął głęboki oddech.
- Chciałem, żebyś była szczęśliwa. - W momencie, gdy wypowiadał te słowa, zdał sobie sprawę, jak śmiesznie patetycznie i płytko one brzmią. A przecież za wszelką cenę nie chciał pozwolić, aby uznała, że nie traktuje jej poważnie. - Zawsze tylko tego dla ciebie pragnąłem. Byłaś obok i byłaś wspaniała, nie mógłbym wymarzyć sobie lepszego towarzysza. Lecz wtedy ja... wtedy myślałem, że przecież nie możemy zostać już razem na zawsze. Że kiedyś któreś z nas będzie musiało odejść.
Powoli, z gracją, jakiej jeszcze nigdy u niej nie zaobswerwował, odwróciła się w jego stronę. W świetle ulicznych latarni dostrzegł zarys migocących, podłużnych plam na jej policzkach. Wpatrywała się w niego z góry, przysuwając papierosa do ust i zaciągając się nim. Wyraz jej oczu był pusty i zimny - nie przywykł do tego. Ale nie odpowiedziała mu.
- I to ja zdecydowałem się popełnić ten krok. Uwięziłaś mnie. Zniewoliłaś mnie swoją osobą i wszystkim tym, czym dla mnie byłaś. Ja chciałem po prostu być wolny.
- A teraz? - przerwała mu niemal w pół słowa. - Dlaczego teraz tutaj jesteś? Przychodzisz nieproszony w środku nocy po tak długiej nieobecności i czego oczekujesz?
- Chciałem się z tobą zobaczyć - mruknął przygaszony. - Chciałem odbudować to, co zniszczyłem. Wiem, to była moja wina. - Poczuł się rozgrzeszony poprzez samo przyznanie się do błędu. Wyraz jej twarzy nie zdawał się jednak potwierdzać, iż ona czuje to samo.
- Wiesz, że nigdy nie powinni byliśmy się spotkać? - zapytała po chwili milczenia.
Popatrzył na nią uważnie, niezdolny ukryć swej konsternacji.
- Nigdy nie było nam pisane być ze sobą, spać ze sobą, oddychać tym samym powietrzem. Nigdy nie powinnam była należeć do ciebie, a ty nigdy nie powinieneś być mój.
- Nigdy to duże słowo - odparł chłodno, czując, jak jego tętno przyspiesza.
- Nigdy nas definiuje. Nigdy oznacza przeszłość, która już się skończyła, i życie, które nie powinno mieć miejsca. Przychodzisz do mnie i przynosisz to życie, chociaż ja już dawno o nim zapomniałam. - Pomimo iż wyraźnie miała do niego żal, wciąż mówiła jednostajnym tonem, jak gdyby recytowała wiersz.
- Przepraszam, to... - zawahał się, a wtedy ona weszła mu w słowo.
- Tak, to twoja wina.