sobota, 22 czerwca 2013

Marzenia przekreślone niewidzialną ręką

Tamtej nocy zapytałeś, jakie jest moje marzenie. Co mi przychodzi do głowy, gdy ktoś mnie o to pyta. A ja nie umiałam odpowiedzieć.
Później nie mogłam zasnąć, bo myślałam nad tym, gdzie się podziały moje marzenia. Mały marzyciel z wyobraźnią, zawsze chciał więcej osiągnąć, mocniej cieszyć się z własnego sukcesu - siedział we mnie przez tyle lat, a teraz odszedł, gdy byłam zbyt zajęta, aby to dostrzec.
Być może byłam tak bardzo pochłonięta rzeczywistością, że nie skupiałam się na czymś, co najprawdopodobniej nie nadejdzie. Pusty realizm, odrętwienie, znieczulica - niezauważalne, a tak silne. Nie umiem powiedzieć, czego pragnę - wolę się cieszyć, gdy to zdobędę. Lecz przecież wszystko, co zdobywam, jest tylko kolejną rzeczą, którą stracę.
Rysiek Riedel mówił, że jak człowiek nie marzy, to umiera, ale ja chyba nie mam marzeń. Zatraciły się, zagubiły gdzieś w przytłaczającej istocie codziennych realiów. Już nie naćpana marzeniami, a pijana teraźniejszością. Nie tracę jej z oczu i to kosztuje mnie charakter.
Przyszłość jest losowa, a nadzieja to chyba tylko ścieżka ku rozczarowaniu.

sobota, 15 czerwca 2013

Kochaj bliźniego swego bardziej niż siebie samego

Siedziała na leśnym punkcie widokowym, próbując przełknąć gorzki smak porażki. To tutaj umówili się pół godziny temu. Jego wciąż nie było, a minuty dłużyły się jak lata. W koronach drzew szeleściły liście poruszane przez wiewiórki lub ptaki, na błękitnym niebie samolot zarysował długą białą linię.
Minęło kolejne pół wieku, nim usłyszała dźwięk jakiegoś auta, wyraźnie przedzierającego się przez zarośla. Srebrna Toyota, rocznik dwa tysiące drugi, wyjawiła się spośród krzewów, pozwalając jej przez szybę ujrzeć jego twarz. Miał falujące ciemne włosy - znacznie dłuższe niż parę miesięcy wcześniej, oraz spory zarost, którego kiedyś pozbywał się regularnie. Zaparkował auto parę metrów od miejsca, gdzie przycupnęła na starym, zniszczonym murku, i wysiadł. Miał na sobie ciemną koszulkę i dżinsy. Uśmiechnął się promiennie i podszedł bliżej, lecz nie usiadł obok niej. Patrzył tak tylko z góry z tym wymuszonym uśmiechem, którego nie mogła odwzajemnić, choć bardzo tego chciała.
- To zawsze jest trudne - zaczął niespodziewanie.
- Co takiego? - zapytała, lekko zbita z tropu.
- Wracać i tłumaczyć, dlaczego się odeszło.
- Zawsze jest trudno po raz kolejny ci wybaczyć, żebyś za kilka miesięcy znów mógł mnie zostawić - odparowała.
- Ale ja ją kocham, zawsze ją kochałem. - Jego słowa mimowolnie wywołały w niej kolejno potworny ból, a później uczucie pustki. Rozchyliła delikatnie wargi i obdarzyła go uśmiechem.
- Wiem - odpowiedziała.
Usiadł obok niej i ujął jej dłoń.
- Przepraszam, znowu zjebałem. - Jego słowa były nieprawdziwe, wyuczone. I chociaż wierzyła w jego dobre intencje, nie potrafiła mu pomóc. Powrót do starego stanu rzeczy i odzyskanie uczuć, które po miesiącach wreszcie udało jej się zamknąć w pudełku na dnie szafy - to oznaczałby dla niej całkowitą destrukcję. Wyrwała dłoń z jego ciepłego i przyjaznego uścisku.
- Znów to słyszę, po raz, kurwa, kolejny - mruknęła.
- Wiem. Ja znowu cię zostawiłem, byłem kompletnie zaślepiony przez tą dziwkę - tłumaczył się.
- Przecież ją kochasz. - Popatrzyła mu w oczy, próbując odnaleźć zwątpienie w momencie, gdy odpowiadał:
- Kocham ją. - Nie dostrzegła nic prócz prawdy. - Ale to nie zmienia faktu, że jest dziwką.
Teraz to on się uśmiechnął, lecz na niej nie zrobiło to wrażenia. Na chwilę zapadła cisza. Nic nie rozumiał.
- Dlaczego to jest dla ciebie takie proste? - wydusiła z siebie.
- A nie jest?
Znów musiała spojrzeć mu prosto w twarz.
- Nie, nie jest. To wcale nie jest tak, że ludzie przychodzą, uszczęśliwiają cię, a potem odchodzą. I tobie zależy, a im nie, ale w końcu trzeba to przeboleć i żyć dalej. I znowu być szczęśliwym. - Wiedziała, że mówi nieskładnie, ale w oczach zaczęły jej wzbierać łzy. Popatrzył na nią pytająco, więc wyjaśniła: - Tak się nie da. Raz jak już się przejdzie przez coś takiego, to nigdy nie jest już się tą samą osobą.
- Więc kim teraz jesteś? - zapytał, a na jego twarzy odmalował się nieudolnie skrywany wyraz zaniepokojenia.
- Czasami się boję, że po prostu nigdy już nie będę umiała być szczęśliwa. Ale przecież nie można tak myśleć.
- Nie można - zaprzeczył gorliwie. - Każdy człowiek ma prawo do szczęścia i w końcu je odnajdzie.
- Absolutnie, zajebista prawda - rzuciła ironicznie. - Dlatego ja próbuję, naprawdę próbuję, a wtedy ty dzwonisz do mnie i prosisz o spotkanie. Ostatni raz cię, kurwa, widziałam w styczniu!
- Ale ja ciebie potrzebuję! - Podniósł ton, po czym westchnął i dodał, tym razem ciszej. - Byłaś mi taka bliska. Jak to było, że jedyna umiałaś mnie uratować, kiedy ja sam nie umiałem uratować siebie?
- Jesteś obrzydliwy. Niszczysz mnie, a potem jeszcze budzisz we mnie wyrzuty sumienia, że nie chcę ci na to pozwolić - warknęła. Rozum ostatkiem sił podpowiadał jej, że musi walczyć, że nie może teraz zburzyć tego, co udało jej się wybudować przez ostatnie pół roku. Ale tak naprawdę pragnęła jedynie dać mu się przytulić, uratować choć na chwilę, zburzyć wielki mur, który zbudowała dla ochrony przed innymi ludźmi.
- To nieprawda. Zależy mi na twoim szczęściu - mruknął, lecz jego argumenty zaczęły tracić na wartości.
- Wciąż czegoś tylko chcesz, nic mi nie dajesz, a ciągle bierzesz. Ja już nie mam nic, co mogłabym ci dać.
- Swoją obecność - wyszeptał, patrząc jej prosto w oczy.
Przez ułamek sekundy wpatrywała się w jego znajomą twarz, po czym pocałowała go delikatnie i podniosła się z miejsca.
- To nie ma sensu. Nie ma możliwości. Nie niszcz mnie już więcej, nie pozwalam ci.
Odwróciła się, aby odejść, a on zawołał za nią:
- Proszę cię, uratuj mnie jeszcze ten jeden raz.
Jego głos brzmiał tak żałośnie, gdy przyznawał się do porażki, ale ona wiedziała, że nie może się odwrócić.
- Tym razem muszę uratować samą siebie.

wtorek, 11 czerwca 2013

Puszka Pandory

To zaczyna się ze mną, w moim samotnym łóżku, pościeli pachnącej pobudzającymi wspomnienia zapachami, które powoli zanikają. W chłodnym oddechu nocnego powietrza na twarzy, w gwiazdach, które trwają bezsennie, dotrzymując mi towarzystwa. W zielonej herbacie, rozgrzewającej organizm, w kurzu osiadłym na grzbietach dawno nieruszanych książek. W lampce nocnej, zgaszonej dawno temu, w tych czterech ścianach, obserwujących każdy mój upadek - zimnych jednak i milczących. To zaczyna się tej bezsennej nocy, z każdą łzą wsiąkającą w poduszkę, z każdą myślą rozdzierającą moje wnętrze, z poczuciem braku celu tej podróży, braku możliwości - jak jesienne suche liście rozdeptane na chodniku. Tutaj się zaczyna i tutaj się kończy.

Nie ma nic więcej. Ludzie pojawiają się i znikają jak życiodajne krople deszczu wsiąkające w ziemię. Rozlane piwo w barze jest tylko cuchnącą nadzieją i zepsutymi obietnicami, skapującymi na brudną podłogę. Chmury sunące na niebie to marzenia ulatniające się jak dym z papierosa - nietrwałe i niepodporządkowane niczemu. Każda rozmowa, każdy gest, krzyk rozpaczy i płacz szczęścia - to tylko melodramat rozgrywający się na moich oczach. Cuchnące nadzieje, zepsute obietnice, niespełnione marzenia - tym razem nie należą do mnie. Wolne sumienie, czysta karta. Zapach farby akrylowej i pusty dźwięk własnego głosu, odbijający się od zimnych i milczących ścian.

Mój własny melodramat zaczyna się i kończy właśnie tutaj.

poniedziałek, 10 czerwca 2013

"Na to nie ma rady - rzekł Kot. - Wszyscy tutaj jesteśmy szaleni."

Tego wieczoru nie mogę zasnąć. Nagła przypadłość, ból głowy... a może to właśnie migrena, której ataki powtarzają się regularnie od miesięcy? Nie jestem świadoma tego, co dzieje się z moim organizmem, ale wydaje mi się, że to coś złego.

Idę do kuchni przez ciemność, demony mojej wyobraźni przesuwają się po suficie w postaci cieni, lecz dzielnie stawiam im czoła. Chcę w to wierzyć, w swoją odwagę, ale może po prostu nie odróżniam odwagi od braku zainteresowania. Pustka, bezsilność. Jeśli potwory zza łóżka chcą mnie udusić we śnie, godzę się na to bez słowa - wciąż wbrew sobie bardziej przejmuję się mrocznymi istotami żyjącymi w moim umyśle. Sięgam po tabletkę przeciwbólową w nadziei, że te monstra nie są na nią uodpornione. Chowam lek do szuflady, lecz po chwili namysłu wyjmuję go z powrotem i łykam jeszcze jedną sztukę. Dopiero teraz nalewam wody do szklanki i, popijając powoli, patrzę w noc za oknem. Jest pusto i cicho, tak żałośnie zimno. Samotne drzewa kołyszą się na wietrze do wtóru delikatnego brzęczącego odgłosu lodówki.

Odstawiam szklankę i wracam do łóżka. Kładę głowę na poduszkę, która wydaje się tak potwornie niewygodna. Leżę i czekam, aż ból głowy minie. Słyszę pierwsze poćwierkiwania ptaków za oknem i głośny krzyk, dobiegający gdzieś z wnętrza mojej czaszki. Dzisiaj już chyba nie zasnę.