poniedziałek, 19 sierpnia 2013

I chyba musimy zdać sobie z tego sprawę, że przeszłość już była i nie istnieje dalej

Ostatni raz widziałem Cię jesienią. A może to było jeszcze zeszłego lata...
Pamiętam, że miałaś włosy jasne, poprzetykane promieniami słońca, jak gdybyś cała należała do światła i jak gdyby ono wypływało z Ciebie, z Twojego wnętrza. Znałem wtedy Twoje wnętrze doskonale, może nawet lepiej niż własne. Kiedy patrzyli, to wtedy się uśmiechałaś, ukazując idealnie proste zęby, dla których miesiącami nosiłaś znienawidzony aparat ortodontyczny. Malowałaś rzęsy długo i starannie, narzekając, że zawsze są takie jasne i rzadkie. A ja dobrze wiedziałem, kiedy kupiłaś ten tusz, bo z każdą wiadomością przybiegałaś do mnie uradowana. I chociaż Twoje tusze powinienem jako mężczyzna mieć w głębokim poważaniu, ja słuchałem Cię uważnie - nieważne, o czym opowiadałaś. Jak kupiłaś sobie nowy tusz, to wtedy widziałem w Twoich oczach, że taka drobnostka naprawdę potrafiła Cię uszczęśliwić.
Nie lubiłem za to bardzo, kiedy przychodziłaś, siadałaś w kącie i godzinę musiałem pytać, co Cię tak dręczy. Nienawidziłem wszystkiego, co mogło zasiać smutek w Twoich oczach. Byłaś przecież osobną jednostką, zupełnie oddzielnym bytem - a mimo to ja chciałem płakać i niszczyć, gdy byłaś nieszczęśliwa. Łaskotałem Cię wtedy, opowiadałem Ci nieśmieszne żarty, a Ty zawsze to doceniałaś, chociaż dostrzegałaś, że nie umiałem Ci nic poradzić na Twoje smutki. Zanim mnie poprosiłaś, żebym Cię przytulił, to już byłaś w moich ramionach, bo wiedziałem, że to Cię uspokoi.
A potem odeszłaś niespodziewanie i - choć z początku nie byłem świadomy Twej ucieczki z mojego życia - wkrótce uczucie pustki i opuszczenia zaczęło nawiedzać mnie co noc. Tęskniłem za słońcem w Twoich włosach i Twoimi zielonymi oczami, nawet kiedy były smutne. Ale nie wróciłaś. Starałem się i próbowałem Cię przekonać, ale przestałem, gdy okazało się, że jest już za późno.

Bo wtedy spotkałem ją. Chyba wiosną tego roku.
Miała włosy trochę ciemniejsze, dłuższe. Oczy podobne do Twoich, ale nie tak mi bliskie i nie tak samo znajome. Cerę miała identyczną, trochę tylko była szczuplejsza. Cały czas się uśmiechała, prezentując idealny zgryz i czerwoną szminkę, która nadawała jej kokieterii i pewności siebie. Zdecydowanie była piękna, w szpilkach wydłużających nogi i z długimi rzęsami - choć nie wiedziałem, jakiego tuszu użyła. Ale jej uśmiech był nieprawdziwy. I uderzyła mnie świadomość, że już nigdy nie będzie mi dane dostrzec na tej twarzy smutku czy też prawdziwej radości. Ta kobieta nie należała do mnie, była mi obca i nie pragnąłem jej.

Poczułem się, jakbyś została uśmiercona. Gdybym teraz zadzwonił, to głos w słuchawce łatwo bym poznał, lecz nie należałby on do Ciebie. Dlatego nie dzwoniłem i już raczej nie zadzwonię. Nie mogę się już starać, nie mogę też płakać nad nieodwracalnym. Jesteśmy teraz osobnymi jednostkami, oddzielnymi bytami - jak gdyby nas razem nigdy nie było. Co noc nawiedzasz mnie w snach, lecz wiem, że jesteś tylko duchem mojej przeszłości - życia, które już przeminęło i które nic obecnie nie znaczy.

Ostatni raz widziałem Cię dawno temu. A może to było zeszłej nocy...

niedziela, 18 sierpnia 2013

***

Może nigdy nie byliśmy stworzeni do robienia rzeczy wielkich.
Świat umiera. Niszczy pojedyncze drobne istotki, zapatrzone w swe istnienie. Każdy gest, każdy oddech, każda myśl - są tak ulotne jak płatki róży rzucone w porywisty wir wiatru, pozbawione grawitacji, samotne i opuszczone, prędko zapomniane. One trwają wiecznie tylko przez kilka sekund, gdy śnimy, gdy trzymamy się za dłonie, a nasze twarze rozjaśniają najszczersze uśmiechy. Jesteśmy wieczni i chcemy trwać.
Lecz wieczność jest tylko pustą obietnicą. Wierzyliśmy w nią, dopóki nie uświadomiliśmy sobie, że jest zbyt piękna, aby mogła być prawdziwa.
Wszystko wokół jest autentyczne, namacalne i jedynie tymczasowe. Zapominamy o tym. Ciągniemy się przez nasze puste życia jak cienie pełnych energii istot, którymi winniśmy być. Jakby przed nami piętrzył się stos kolejnych dni, tak samo szarych i odessanych z emocji, gotowych na przyjęcie nowych wyzwań, ale także na rozczarowanie. Tych dni tak naprawdę może już nie być, a my wciąż uczucia, słowa, czyny - odkładamy je na następny dzień, następny tydzień, przyszły miesiąc czy rok. W końcu one tracą ważność, przestają istnieć - a my razem z nimi przestajemy być.
Jedynie wspomnienia zatrzymują wyobrażenie wieczności. Zatrzymują chwile, najwspanialsze bogactwo, jakiego doświadczamy. Choć czasem przychodzą nieproszone w środku nocy... Wspomnienia są wszystkim, co mamy.


środa, 7 sierpnia 2013

Poeci przeklęci

Sztuka nigdy nie powstaje ze szczęścia, nie idzie w parze ze spokojem czy normalnością.
Poeci to odessane z człowieczeństwa zjawy o płucach czarnych od dymu tytoniowego i uodpornione na smak czystej wódki, o niebo słodszego od posmaku uczuć, którymi wymiotują co wieczór. W mrocznych i pięknych w swej starości oraz rozkładzie kamienicach, w ciemnych, pustych mieszkaniach, Artyści siedzą przed słowami, pływają w nich i toną, aby w końcu się wynurzyć - wygrać choćby z literackim kunsztem, gdy przegrali własne życia. Siedząc tak bezsilnie, Artyści godzą się ze swoim losem, z nieumiejętnie poukładanymi sprawami, których nie da się już naprawić. Samotni i zmęczeni, tną naskórek kolejnymi zdaniami jak ostrymi żyletkami, wpychają je pod skórę i głębiej, jak gdyby mogły przeciąć aortę i odciąć dopływ krwi do rozszarpanego na strzępy serca, do zamroczonego bólem mózgu. Artyści poddają się autodestrukcji, gdyż wydaje im się to piękne. Gdy cierpią - wtedy istnieją. I nie chcą tego, tak naprawdę pragną ze wszystkich sił wyzdrowieć, wyjść na świeże powietrze, poczuć zapach prawdziwego życia... Lecz ich wnętrza są zbyt ciemne i zbyt puste, a umysły zlęknione i niemalże martwe - one pragną cierpieć. Podświadomość podpowiada, że cierpienie uszlachetnia. Zamiast krwi z rozciętych nadgarstków na papier kapią słowa, które będą trwać już wiecznie.
Sztuka nigdy nie powstaje ze szczęścia, jedynie ze smutku i bezsilności.