czwartek, 26 grudnia 2013

Nowy początek


Każdy nowy dzień jest nowym początkiem. I Zazdrośnica wiedziała o tym, gdy otwierała oczy w tą środę, tak samo jak w poprzednią środę, w następną, i w każdy inny dzień tygodnia. Wstawała z łóżka wraz z chwilą, gdy do jej uszu dobiegała skrzypiąca melodia budzika. Miała płytki sen, a ten sen był jej przekleństwem, gdy po raz kolejny budziła się na dźwięk gałęzi uderzającej o płot za oknem.
Codziennie rano była niewyspana i tak też tej środy czuła, że chętnie zostałaby w łóżku jeszcze kilka godzin. Zazdrośnica jednak mimo wszystko wstawała, brała przygotowane na oparciu fotela ubrania i zakładała je na siebie. Było jej zimno w samej bieliźnie, więc jak najprędzej wciągnęła wełniany sweter i dżinsy. Tego wtorku akurat zapomniała o odkręceniu kaloryfera i w sypialni panował nieprzyjemny chłód. Powędrowała do kuchni, zjadła banana na śniadanie. Stamtąd poszła do łazienki, by w lustrze ujrzeć obcą sobie twarz. Zazdrośnica postrzegała samą siebie jako zamazany obraz kogoś, kim kiedyś była. Teraz z brakiem zaangażowania nakładała na twarz warstwę makijażu i rozczesywała gęste włosy. Robiła to codziennie, rutynowo, patrząc we własne odbicie i pytając go o czas i miejsce, i dlaczego wciąż jeszcze żyje. Zazdrośnica, oprócz swej oczywistej zazdrości w stosunku do każdego człowieka, bardzo nienawidziła swojego życia i chciała je zakończyć. Nigdy jednak nie udało jej się znaleźć wystarczającego powodu, aby popełnić samobójstwo, budziła się zatem codziennie, szykowała do wyjścia i jechała autobusem miejskim na uczelnię. Na zajęciach uśmiechała się i obiecywała, że przybędzie na pewno na imprezę u Krzyśka, a przecież wiedziała, że wcale nie uraczy znajomych swoją obecnością. Zazdrośnica zazdrościła swoim znajomym wszystkiego, co posiadali, więc nie chciała przebywać z nimi dłużej, niż to było konieczne.
Zazdrośnica zazdrościła ludziom wielu rzeczy - pięknym kobietom zazdrościła urodziwych rysów twarzy i krągłych kształtów, bogatym mężczyznom zazdrościła drogich samochodów i pięknych kobiet, które mogli nimi wozić. Zazdrościła ludziom dochodów, pasji, ambicji. Ale nade wszystko zazdrościła im tego, jacy byli wypełnieni chęcią działa. Zazdrościła im tego, jak bezmyślenie potrafili dążyć do wyznaczonych celów, pracować ciężko, aby je osiągnąć, bez chwili wahania wypełniając swe obowiązki, swoje życia. 
Życia Zazdrośnicy nie wypełniało zupełnie nic. Czasem płakała dlatego, że była taka pusta w środku i niczym niezainteresowana. Miała w domu Czarnego Kocura, którego czasem zapominała nakarmić, i nawet jemu zazdrościła niezależności i spokoju bytu. Według Zazdrośnicy cały świat był wypełniony stęchlizną i rozkładem, który dotykał w pierwszej kolejności tego, co piękne. Zazdrośnica dostrzegała piękno świata, ale nie lubiła go podziwiać, bo wiedziała, że wtedy ono szybko zniknie. Piękno mogło wyparować, ulotnić się niepostrzeżenie, jeśli Zazdrośnica już nacieszy nim oczy, a póki go nie znała - wtedy mogło równie dobrze w ogóle nie istnieć. 
Ktoś mógłby zarzucić Zazdrośnicy cynizm, ale ona wierzyła święcie w swoje racje. Nie miała planów, nie pragnęła tworzyć dla siebie nowych możliwości rozwoju. Zasadniczo to można stwierdzić, że Zazdrośnica chciała żyć jak roślina, nic nie czując i nie doznając, jedynie oddychając bezmyślnie. A jednak Zazdrośnica chciała odczuwać i chęć ta wiązała się z wielkim wahaniem i dylematem wypełniającym jej ociężały umysł, bo napływające emocje były właśnie tym, co zabijało Zazdrośnicę od środka każdego wieczoru. Myśli o przemijaniu sprawiały, że każdej nocy umierała wewnętrznie, aby rano znów się narodzić.
- Co teraz, kurwa mać? - pytała samą siebie, a Czarny Kocur śpiący na fotelu obok sterty rozciągniętych swetrów i spranych dżinsów wybudzał się ze swojego kociego snu i patrzył na nią zdezorientowany.
Kiedyś Zazdrośnica po przebudzeniu z przyzwyczajenia wyciągała rękę na drugą stronę łóżka, aż wreszcie musiała przywyknąć do pustki, jaka tam czekała. Każdego kolejnego dnia zadawała sobie pytanie, po co wstaje i dlaczego musi dalej to ciągnąć. I Zazdrośnica chętnie zakończyłaby swój marny żywot na jeden z wielu wymyślnych sposobów, które przychodziły jej do głowy, a jednak nie potrafiła wpaść na żaden sensowny powód, dla którego miałaby to uczynić.
I tym sposobem również tej środy Zazdrośnica przeżywała swoje życie po raz kolejny w taki sam sposób, przekonując się, że choć każdy dzień jest nowym początkiem, jego koniec jest zawsze taki sam - pusty, zamknięty pośród czterech milczących ścian małego mieszkania przy ulicy Batorego.

niedziela, 1 grudnia 2013

Zawsze wracam


Biegnę przed siebie. Zimny wiatr owiewa mi rozgrzane policzki, odsłoniętą szyję. Dyszę. Palący ból przeszywa moje łydki, ale nie mogę się zatrzymać. Patrzę tylko przed siebie, za mną nie ma już nic... tylko mrok przeszłości. Podjęłam decyzję, rzuciłam się pędem nieznaną mi drogą, byle dalej. Oddech zatrzymany w płucach wibruje gorącą kaskadą starych, zapomnianych słów, których nikt nigdy nie wypowiedział. W moich uszach dźwięczą znajome, odległe głosy, przed oczami suną obrazy snów o przeszłości, które widuję czasem, gdy uda mi się zapaść w upragniony sen. Przeszywający mnie ból odpędza sny, niszczy je, tnie na kawałki, rozpędza jak chmurę dymu. Moja przeszłość poległa, wygrałam tą walkę. Biała twarz usiana milionem bruzd, blizn, zadrapań, patrzy na mnie z cierpieniem. Unoszę dłoń, pragnąc dokonać czynu, który ujarzmi mój pozbawiony ideałów umysł, który zetnie nić łączącą mnie na zawsze z tą zbolałą duszą leżącą przede mną, bezbronną, dławiącą się własnymi przekleństwami. Unoszę dłoń, lecz po chwili pozwalam jej opaść obok mej ofiary, wypuszczając narzędzie zbrodni, które z brzękiem turla się po zimnej posadzce. Metaliczny dźwięk odbija się hukiem we wnętrzu mojej czaszki, a ofiara wysuwa kły w ponurym uśmiechu. Zalana krwią twarz udowodniła mi właśnie moją słabość.

Stoję pośrodku rozległego terenu porośniętego pachnącą słodko trawą. Osiadła na niej rosa łaskocze mnie w bose stopy. Stoję na grobem i patrzę w twarz najpiękniejszej istocie, której dotyku kiedykolwiek doświadczyłam. Jej oblicze przyprawia mnie o ciarki, wprawia w zachwyt i smutek jednocześnie, buduje i niszczy poprzez swą szlachetną obojętność. Jestem panią swojego losu, a jednak nad tym stworzeniem nie mam żadnej kontroli. Ono żyje we mnie, leżąc bez ruchu w tym płytkim grobie, którego wykopanie zawdzięczam sobie samej. Stoję i patrzę bez słów w oczy mej własnej przeszłości, ukazującej zakrwawione kły, gdy uśmiecha się tak niewinnie. Rany i blizny zniknęły, pozostała jedynie czysta, jasna materia przybierająca kształt lśniącej niebiańską bielą istoty. We włosy ma wplecione drobne kwiaty lilii. Padam na kolana i biorę w garść brudną, mokrą ziemię. Z nieba zaczyna płynąć deszcz, a krople snują szyderczą melodię na rozległej równinie cmentarzyska wspomnień. Obrzucam ją zimnym błotem, jęczę i czuję ból, i dostrzegam, że i ona wije się w konwulsjach. Istota żyjąca we mnie, która tylko przeze mnie może zostać zniszczona.

Teren jest gładki. Słyszę dobywające się z płytkiego grobu łkanie zakopanego żywcem stworzenia, żałosne łapanie powietrza do płuc wypełnionych pyłem. Wstaję i odchodzę, a mój krok zamienia się w bieg. I znów biegnę, a lodowaty wiatr owiewa mi rozgrzaną twarz i odsłoniętą szyję. Za plecami słyszę śmiech przeszywający mnie zimnem do szpiku kości. Ten śmiech należy do mojej duszy, którą odseparowałam od własnego ciała - temu zaś każę uciekać jak najdalej. I wiem, że ta rejterada nie ma sensu. Nie dostrzegam przed sobą żadnego celu. Na końcu tej drogi czeka tylko opuszczony cmentarz.
Wciąż uciekam, lecz zawsze będę wracać.