niedziela, 17 sierpnia 2014

Cyklamen

Kolejny patrzył na nią, jak gdyby kompletnie oszalała, zatraciła zmysły, pozwalając im zmieszać się bez ładu i stworzyć byt nad wyraz niemożliwy do pojęcia. Dla niego taka możliwość nigdy nie nastąpiła, gdyż zawsze uważał ją za zbyt rozwiniętą w swoim nadludzkim funkcjonowaniu.
Ona zwyczajnie była szalona. Każda jej miłość, wszyscy kochankowie patrzyli na nią w pewnym momencie związku jak gdyby zatraciła swoje zmysły, a ona potwierdzała to w jakiś nienachalny lecz jednoznaczny sposób. Wiedziała, że to za to ją kochają. Że bezładny byt staje się całym światem dla kogoś zbyt ograniczonego, by pozwolić swoim zmysłom wspierać się wzajemnie. Ona wiedziała doskonale, że ograniczenie jest samoistnym ubezwłasnowolnieniem i dlatego pozwalała swojej mentalności pełznąć wśród nieznanych obszarów, niezapełnionych i niezamieszkanych, pozwalała sobie na fantazję i przelewała ją do świata rzeczywistego, który z niepisanego prawa miał być logiczny i nie miał zostać w jakikolwiek sposób zintensyfikowany. A ona pozwalała sobie na tę intensyfikację, ba, nawet uważała ją za sens wszystkiego, bo gdy emocje stawały się niewystarczająco silne, wszystko, co ją otaczało, traciło swe znaczenie. Kochankowie byli płytcy, ograniczeni, a jednak darzeni jej burzliwą miłością, uczuciem, które nie mogło nigdy poznać swych barier mentalnych, gdyż było zbyt gwałtowne. I choć nadchodziło ofensywnie i niespodziewanie, było trudne do wyeliminowania, zagnieżdżone zbyt głęboko w rozczłonkowanej duszy kobiety, która nie została stworzona do tego, aby czuć i doświadczać świata jak przeciętna istota myśląca.
Za jej gwałtowność i zbyt silne odczuwanie, za to szaleństwo wypełniające jej czaszkę i klatkę piersiową - za to kochali ją wszyscy, których ona sama darzyła uczuciem. Lecz paradoksalnie ten emocjonalny obłęd stawał się również powodem, dla którego jeden po drugim - oni wszyscy odchodzili. Porzucali ją. Zasiawszy w jej płucach nasienie najpiękniejszego kwiatu, każdy pozwalał mu rozrosnąć się, zająć całą przestrzeń przeznaczoną na tlen. Znikając, pozostawiali ją samą ze świadomością, że najpiękniejsze kwiaty znów pozbawiły ją możliwości swobodnego oddychania, które było jej symbolem wolności i jednocześnie najtrudniej osiągalną wartością, po jaką kiedykolwiek sięgnęła. 
Musiała dać sobie odpocząć, lecz zbyt intensywne emocje, które pozwalały jej latać, zmuszały ją również do bolesnego upadku.
Za każdym razem.


czwartek, 14 sierpnia 2014

Czarna kawa



Nie wiesz, kim jestem. Wiesz tylko, że jestem prawdziwa. Żyję w materii, choć poczucie swej własnej egzystencji dawno zatraciłeś. Jestem bardziej realna niż wszystko, co cię tworzy.
Jestem twoim najgorszym koszmarem. Otulam cię do snu, by obudzić się w trakcie jego najgłębszej fazy. Cichym skowytem zmrożonej duszy przyprawiam cię o ciarki, których twe ciało nie waży się ukazać. Rankiem odsuwam zasłony i parzę ci gorącą kawę, czarną i gorzką. Nie lubisz jej, ale ja wlewam w twe wnętrze jad krwiożerczej kofeiny, która wypełni twe żyły całą moją osobą.
Endorfinami i mną.
Byłeś już mój, gdy twoje zalęknione spojrzenie pierwszy raz spotkało moje. Lecz moje już wiedziało wszystko o tobie. Twoje jestestwo stało się moim celem, a twoja utrata stała się moim zyskiem. 
Wysysam z ciebie życie, spijam je z twoich ust między szybkim śniadaniem a porannym prysznicem, niszczę cię, chociaż nie jesteś tego świadom. Jeszcze. Zbieram niedopałki własnych kłamstw i wyrzucam je do śmietnika, nim zdążysz dostrzec je swym roztargnionym wzrokiem. Wszystko znika, rozpada się na milion atomów, a ty tkwisz dalej w swoim pozornym szczęściu, ciągnięty w otchłań przez zimną dłoń ciepłej śmiertelniczki. Mógłbyś zerwać tę cienką nić ułudy, nagle dostrzec wszystko w świetle dnia, ale ty wolisz tkwić w mroku, w klatce, sparaliżowany doświadczeniem, które od tej pory było ci obce. Jakby wszystkie mięśnie odmówiły pracy na rzecz
miłości.
Wskazuję na niebo, na niebie księżyc w pełni obserwuje mój ponury uśmiech i odwzajemnia go ze szczerą satysfakcją, a ja pozwalam sobie na chwilę melancholii. Nie piję kawy. Kofeina wtacza w żyły dar życia i dar czucia, a ja wolę nie czuć, żeby więcej czucia pozostało dla ciebie. Tobie pozostawiam obowiązek doświadczania i umierania. Ja nie umieram.
Jestem twoją katastrofą i rześkim pocałunkiem świeżego powietrza, jak zatruty tlen wtaczany do żył, jak herbata zbyt gorąca, byś na poparzonym języku wyczuł posmak cyjanku wytopionego z mojej własnej skóry. Chciałam, byś w swych ostatnich chwilach dowiedział się, czym jest
miłość.