sobota, 9 lutego 2013

Ciało i blizny

W ciele ukryte jest jedno serce, roztrzaskane na miliony kawałków niczym rozbity marmur. Kawał mięsa, zwykły mięsień, uderza rytmicznie, puk, puk, puk, puk, odliczając sekundy.
Każda sekunda coś znaczy, każda czyni chwile, które zamieniają się w obrazy przyćmiewające umysł. Brakuje tchu i sił, aby obejrzeć je wszystkie, kiedy nadchodzą późnym wieczorem w ciepłocie łóżka. Tak miękkie, wygodne i przyjazne nigdy nie staje się obce, nawet pomimo setek tych łez wylanych i wsiąkniętych w poduszkę. Poduszka nie nasiąka - łzy wysychają i można dalej odliczać sekundy.
Kolejny zły dzień dłuży się minuta za minutą. Słychać trele ptaków, szmer liści drgających na jesiennym wietrze. Jest ciepło, lecz po karku przechodzi dreszcz, jakby kości nagle samoistnie zamarzły. Podłoga jest brudna i zimna, ale to nie przeszkadza w rozmyślaniach. Podręczniki, notatki, brudne naczynia w zlewie, spleśniałe owoce i poplamiony obrus na stole. Wszystko krzyczy nieustannie, woła o pomoc. Ale podłoga jest przyjemna, a pusta butelka po whisky przewraca się po raz kolejny, lecz nie ma w niej już nic, co mogłoby się wylać.
Woda w kranie jest zimna, a talerz brudny po wczorajszym obiedzie. Dzwoni telefon, znajomy głos w słuchawce zaprasza do siebie. Jakiś sweter założyć, poprawić makijaż, rozczesać włosy i można wyjść na spotkanie ze światem, tylko trzeba uważać na wiry. Wiry kumulują się w różnych miejscach, na przykład na ławkach w parku albo na tej starej budowie nad rzeką, a jak już się obok nich przechodzi, to można zostać wciągniętym i stracić pamięć nawet na kilka godzin. Wielki majestat, uroczy bóg, w którego żyłach tętni gorąca krew. On siedzi w tych wirach i woła, a gdy się do niego przyjdzie, wtedy przytuli, podniesie wysoko ponad chmury,a  potem zrzuci z pełnej wysokości. Po takim spotkaniu wraca się do domu mokrym, zmęczonym i poobijanym, a najbardziej boli serce.
Duży dom stoi na przedmieściach i zaprasza do środka. Dzwonek do drzwi jest w odcieniu brązu, taki zupełnie zwyczajny, trochę zakurzony. A bramka jest mokra, bo niedawno padał deszcz. Drzwi drewniane otwiera ktoś, na kogo widok serce zaczyna gwałtownie bić i boli jednocześnie. Zdjęty płaszcz i buty można odłożyć, a tego kogoś przytulić na powitanie, po przyjacielsku. Można go poczuć i mieć chociaż przez krótką chwilę.
W kuchni czeka kawa, a jej zapach roznosi się po całym domu. Na kuchence stoi garnek z rozgotowanym makaronem, na szafce - brudna deska z resztkami cebuli. Na drewnianym krześle nie jest wygodnie, ale jest ciepłe i znajome.
Ciało boli i rozpada się na kawałki z każdym oddechem. Pachnie jak lawenda, a w środku płonie prawdziwym ogniem. Znów wychodzi z niego tylko dzikość i śmierć ułożone z kochanków, z którymi nie wyszło. Byli piękni, gładcy, idealni do kochania, a odeszli - jeden za drugim. I ciało się rozpadło, a potem przeistoczyło w marmurową rzeźbę. Powódź zalała dom, okoliczne lasy spłonęły, a nic nawet nie drgnęło na wietrze prócz metalowych dzwonków wiszących w oknie.
Jeśli kogoś się kocha, to należy się do nielicznych szczęściarzy, bo większości z nas kochanie nie wyszło.
Blizny są zbyt głębokie, żeby o nich zapomnieć, można je jedynie ukryć pod rękawem zielonego swetra, który jest puchowy, delikatny i przyjemny, a jednak nic nie uśmierzy tej tęsknoty. Rozlana na posadzce krew to dowód życia, strach to pewność, iż wciąż ma się coś do stracenia. Można uciekać przed zbyt silnymi emocjami, ale one zwykle nadchodzą w najmniej spodziewanym momencie, a wtedy można tylko siedzieć samotnie, zatraconym w swojej tęsknocie.









Brak komentarzy:

Prześlij komentarz