środa, 18 marca 2015

Za młodzi na Heroda

Lubię złych chłopców i białe kłamstwa spływające po wargach jak gorący lukier. Słodki. Zerwani z ciągniętych na siłę lin, czerwonych, niebieskich, dopasowanych do prototypów poprzednich jednorodności, odradzamy się. Biegniemy i upadamy, a wtedy zależność staje się proporcją i nic już nigdy nie jest takie samo. W pewnym wieku łamiemy nogi i ręce i chłodnymi opuszkami palców przestajemy odczuwać subtelny dotyk, a kroki nie prowadzą nas już do celu, którym niegdyś był dom. Cel stał się wartością sprzeczną z naturą i rozpłynął się wodospadem nachalnych pragnień rozproszonych po całym globie. Gdziekolwiek nie pójdziesz, tam zawsze będziesz sam. 

W pustej arce zgubnych chęci płyną dwie osoby. On i Ona. Adam i Ewa. Dwa istnienia zrośnięte w jeden byt, upadłe na kolona w cierniste, jałowe pole. Skrzywdzeni naturą i wiarą, która odebrała im zbyt wiele i nie darowała nic w zamian. Z krnąbrnych dusz wypruto nadzieję na wieczne szczęście i zdeptano jego ideę, w której miał objawiać się jako konsekwencja ciągu wydarzeń. Szczęście stało się chwilowym stanem umysłu, którego Adam i Ewa nie mieli nigdy doświadczyć.

Ile blizn nosimy w sobie, nie liczyłam. Przykryte warstwą świeżych uniesień i emocji odbitych od ust opływających w białych kłamstwach jak w gorącym lukrze. Odbicie młodości zadomowione w duszy, przeżarte nadmiarem przeżyć zacierających cienką linię między niewinnością a naiwnością. I odebrano nam wszystko, tak samo jak Adam i Ewa zostali wygnani z raju, tak my straciliśmy wszelkie punkty odniesienia. Zmęczone umysły błądzące we mgle, w kroplach rosy osiadłych na wargach dawno wylizanych z lukru. Źli chłopcy byli tylko wyobrażeniem, a kroki poniosą nas w przypadkowe miejsca, do których nie będziemy należeć.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz